Po 2 tygodniach (zasiedzieliśmy się ociupinę) prosto z Siquijoru ruszyliśmy zobaczyć najsłynniejszą ,drugą po Boracayu,wyspę turystyczną Panglao,połączoną 2 mostami z Bohol.Powiem krótko,miejsce ładne ,ale dupy nie urywa ( a przynajmniej główna plaża Alona Beach).
Na Alona Beach o tanie zakwaterowanie dosyć trudno,ceny wysokie,pomimo,że turystów jak na lekarstwo.Wciąż po tajfunie,który bezpośrednio wyspy nie dotknął, brakuje tu prądu – Panglao i Bohol są zasilane energią z Leyte,a tam Yolanda zniszczyła wszystko.Są też kłopoty z bieżącą wodą.
W ośrodkach i pensjonatach proponują pokoje z klimą i tv,ja im na to „ale nie macie prądu”,oni odpowiadają „ale czasami mamy i tv masz”,nie dogadamy się chyba.W drugiej połowie października obszar Panglao i Bohol nawiedziło silne trzęsienie ziemi,wciąż widać zniszczenia.Ucierpiały głównie stare kościoły,szkoda,bo są tak ładne,z duszą i charakterystyczne dla Filipin.Ludność już wesoła,szykuje się do świąt,ubiera choinki,przystraja domy,a naprawdę mają fioła na tym punkcie.Rozmawiając z jedną Filipinką widziałam łzy w jej oczach,kiedy opowiadała o trzęsieniu,nie żaliła się,nie była zła,tylko ten problem z prądem ją martwi.Na koniec pyta mnie „wyobrażasz sobie choinkę bez światełek?”.
Na Panglao wiele hoteli jest pozamykanych,wiele z nich nie ma własnych generatorów,a jeśli już je ma,to włącza na kilka godzin dziennie.
Zdziwiło mnie ,że niemal każdy ośrodek jest w rękach Filipinki i obcokrajowca.Znależliśmy nawet resort Polaka,gość z Lombardu prowadzi tu sobie biznesik.Ładne miejsce,ale cenowo niestety nie dla nas,ciekawe czy bigosik i schabowego podaje w swojej restauracji?
My mieszkamy u Niemca,takie zwykłe bamboo chaty,niestety gość o przysłowiowym „niemieckim ordnungu” dawno zapomniał,jedynie co nas skusiło to skuter w cenie pokoju.
Na dużo ładniejszej Dumaluan Beach błogi spokój i cisza,rajsko,przepięknie,ale tak wypasione resorty,że nawet nie było co pytać.Zresztą w jednym takim spędziliśmy prawie cały dzień.Poznaliśmy przypadkiem Monikę i Marcina,którzy zaprosili nas do swojego resortu.Byli jedynymi gośćmi w tym ośrodku,więc macie pojęcie jakie poruszenie nastało,kiedy wjechaliśmy za bramę hotelu na naszym motorku (po oczywiście dokładnym sprawdzeniu przez ochronę do kogo i po co).Wszyscy kłaniali się w pas,menadżerka przywitała nas osobiście,ktoś inny zaprowadził do willi naszych rodaków.Przekroczyliśmy bramę innego świata.
Najdroższa willa w tym obiekcie kosztuje 40.000peso/3200pln/doba.Przeciętnie robotnik zarabia tutaj ok.5000peso/400pln miesięcznie,więc aby tubylec mógł spędzić w niej 14 dniowy urlop,musiałby pracować 10 lat.Masakra,co oni muszą myśleć o tych wynajmujących!
Cóż powiedzieć,mamy szczęście do spotykania bardzo fajnych i ciekawych osób na naszej drodze.Spędziliśmy razem świetny dzień,wymieniliśmy spostrzeżenia,nie mogliśmy się nagadać,czas tak szybko płynął.Przesympatyczna rodzinka,niestety kończy już swój 2 tygodniowy pobyt na Filipinach.Rodacy obdarowali nas szczodrze,ale gwozdziem programu była „Krakowska sucha”,zabrana z Polski przezornie,ale nie skonsumowana (swoją drogą ileż to znamy osób co kiełbę i kabanosy przezornir na wyjazd targają:-)).Jeszcze tego samego wieczoru,oczywiście nie mogąc się powstrzymać,zajadaliśmy Krakowską popijając piwkiem.Boski smak!
Moniko ,Marcinie,dziękujemy raz jeszcze i pozdrawiamy.
Generalnie na Filipinach jest w tym momencie sporo Polaków,a to za sprawą rewelacyjnej ceny lotów Mediolan – Manila.Samolot w połowie wypełnili nasi,więc może pogadam jeszcze z jakąś fajną babką:-).
Info praktyczne:
Prom Ocean Jet – Siquijor – Tagbilaran – 4h – 800peso/64pln/os
Tricykl Tagbilaran – Panglao – 200peso/16pln
Bungalow Hope Home – 750peso/60pln (ze skuterem)