O wyspie Pamilacan dowiadujemy się od naszych rodaków z Tarsier Sanctuary.Polecają nam to miejsce,zachwalają,dają namiary na gościa ,który wynajmuje na wyspie 2 proste chatki i może nas odebrać łodzią z Alona Beach (Na Pamilacan nie ma żadnych publicznych łodzi czy promów).Nasz rówieśnik Weng-Weng przypływa po nas następnego dnia – przesympatyczny człowiek.Jesteśmy na wyspie po godzinie,woda turkusowa,biały piasek,rafa u stóp,dookoła żadnych turystów,bardzo prosta chatka na plaży już na nas czeka.
Na Pamilacan nie brak jakichkolwiek restauracji czy garkuchni,jedynie kilka sklepików,gdzie podstawowy towar to rum,cola ,fajki i chipsy,wybieramy więc u Weng-Wenga opcję z jedzeniem.Wybór trafny,jego żona tak dobrze gotuje,że stwierdzamy – to najpyszniejsze dania jakie jedliśmy na Filipinach.
Wyspa jest maleńka,społeczność zamieszkała trudni się teraz rybołóstwem,ale jeszcze 20 lat temu ich główny zarobek to łowienie rekinów wielorybich i sprzedawanie ich bogatym Azjatom.Chętnie opowiadają o tym sposobie na życie,kiedy oni sami lub ich ojcowie wypływali na połów tych olbrzymów,dorastających do 12m,kiedy patroszyli je na plażach,brodzili w krwistej wodzie,suszyli na słońcu ich skóry.Przetrzebili jednak populację rekinów wielorybich,rząd zakazał połowów,więc musieli znalezć nową drogę – teraz łowią „zwykłe” ryby,jednak nijak się to ma do tamtych zarobków.
Jest szkoła (bo dzieci tu dużo) i kościół oczywiście.Przy każdym domu świnia na sznurku,koza,krowa,kurczaki ganiające od tak sobie,oczywiście koguty,bo tak jak na całych Filipinach i tutaj odbywają się ich walki.Wszyscy się znają i poważają,teraz znają i nas ,bo na ten moment jesteśmy jedynymi turystami na wyspie.
Dni upływają na błogim lenistwie – kompanie,jedzenie,hamak,książka.W wodzie dużo stworów,rafa całkiem niezła,kolorowa i znowu mamy okazję pływać z żółwiami,a to wielka frajda.
W niedzielę nasz gospodarz zaprasza nas na fiestę.Impreza odbywa się ku uczczeniu 10 rocznicy śmierci jego dziadka.Ludzi kupa,chyba cała wioska się zeszła,upiekli 3 prosiaki i ubili krowę,ugotowali duuuużo ryżu i zakupili ogrom trunków.Jedzonko pyszne,czujemy się honorowymi gośćmi,chcą nas posadzić na środku placu przy stole VIP,ale się nie dajemy.Wędrujemy do lokalesów pod wiatkę,tam razem z nimi zajadamy specjały kuchni (my niestety widelcem,bo jedzenie ryżu łapkami jakoś nam nie idzie).Zaraz znajduje się ktoś,kto mówi po angielsku,opowiada o życiu tutaj,tradycjach,sąsiadach.Jest miło.
Okazuje się,że wczoraj w nocy znowu tutaj zatrzęsła się ziemia,my nic nie wiemy,spaliśmy jak susły.
Próbujemy wina palmowego,ale szczerze mówiąc nawet w połowie z colą nie bardzo smakuje – piliście kiedyś ocet z colą?Rumu przed 13.00 nie spożywamy,zresztą widać po przybyłych,że w pełnym słońcu i tej temperaturze działa powalająco:-).Impra ończy się jak zwykle walkami kogutów (przecież to niedziela),nie wiem tylko kto będzie się zakładał,bo towarzystwo lekko zwarzone:-).
O 4.20 rano budzą nas śpiewy.Wyskoczyliśmy ze swojej budki,a tu mnóstwo ludzi śpiewa,klaszcze,wiwatuje.Ojciec naszego gospodarza urodził się dokładnie o tej godzinie i dziś obchodzi swoje 68 urodziny.Były tańce i życzenia,napis Happy Birthsday,świeczek na torcie nie zdmuchiwał,ale znowu upieczono świnkę,ubito parę kurczaków i najważniejsze – ustawiono maszynę do karaoke!O 8.00 rano impreza rozkręciła się na dobre.
Kiedy wróciliśmy o 11.00 ze snorkelingu już niewiele osób było trzezwych ,za to chętnie śpiewających, i tak do wieczora.Jak widać tu zabawa goni zabawę,mają zdrowie ,nie powiem.
Pięknie tu,choć brak bierzącej wody (myjemy się z kubełka polewając deszczówką) i ogrom robali (codziennie ubijam jakiegoś pająka wielkości talerzyka deserowego,o karaluchach nawet nie wspomnę) powoli zaczyna mi dokuczać.Spędziliśmy tu fajny czas,ale pora się zbierać,poszukać cywilizacji,domyć się i doprać:-).
Info praktyczne:
Nitas Nipa Hut – Weng – Weng – tel. +63 92132 064 97 -chatka z wyżywieniem – 3 posiłki – 700peso/56pln /os/dzień
Transport Alona Beach – Pamilacan - 1000peso/80pln/łódka