Podstawowa dniówka pracownika to 180peso/15pln,a w Manili 400peso/32pln,więc może dlatego w pracy opitalają się jak mogą,normalnie jak u nas za komuny,jeden coś dłubie ,a 3 patrzy.
Filipińczycy się nie targują,masz cenę to płacisz,ja często próbuję,ale patrzą na mnie jak bym z księżyca spadła.Pozytyw wielki,bo nie oszukują,a jak nawet przytną,to naprawdę niewiele- rzadko się zdarza.Wyjątkiem są taksówkarze.
W większości mówią po angielsku,dzieciaki od maleńkiego mają ten język w szkole,a jeśli nawet nie mówią,to w ich lokalnych dialektach jest dużo angielskich słów – dogadasz się napewno.
Filipińczycy to bardzo pomocni i mili ludzie,czuliśmy się wśród nich naprawdę dobrze.Wyjątkiem jest Manila i Cebu,ale to chyba z powodu wszechobecnej biedy i bezdomnych.
Popularnym sposobem na rozkręcenie biznesu i ustawienie rodziny to znalezienie sponsora po 60tce z Europy,byle nie Niemca ,bo skąpy:-) - to nie moje słowa,tylko Clarisy,właścicieli ośrodka na Siquijor.Opowiedziała nam swoją historię:
poznała przez internet holendra,czatowała z nim,czatowała,raz spotkała się w Tajlandii – kupił jej ziemię na biznes.Kolejny wybudował jej 3 piętrowy dom w Manili...dom zapisany na nią,on nic z tego nie ma,dziewczyna ustawiona.Teraz ma młodszego ,47 latka ze Szwecji,przyjeżdża na kilka miesięcy w roku,razem wybudowali ośrodek na Siquijor,wszystko jest zapisane na nią.Clarisa śmieje się w głos,dlaczego nie,przecież jestem ładna:-)).Zjawisko jest powszechne,niemal każdy turystyczny biznes jest prowadzony przez Filipinkę i obcakrajowca.Przepis tu jest taki ,że cudzoziemiec nie może być samodzielnie właścicielem nieruchomości,musi mieć lokalnego wspólnika,a w praktyce wspólniczkę:-).
Przesyłki pieniężne typu Western Union są prawie w każdej pipidówie,sponsorzy i rodzina pracująca za granicą muszą kupę kasy tu wysyłać.
Dieta tubylców to mięso i ryż,uwielbiają tłustego świniaka,ale i kurczaki mają branie.Pieczonego kurczaka wielkości naszej perliczki można kupić za 150 peso/12pln,smakuje jak u nas.Warzywa są drogie,marchewka,cebula – 8pln/kg.Owoce co najmniej dziwne,ananas jest nie słodki,jabłka małe,importowane,jedynie mango jest pyszne – około 7pln/kg.W każdym miejscu na Filipinach można znależć piekarnię,bułeczki słodkie i nie tylko,są tanie i powszechne – 5peso/szt – 0,40pln.
Sport podstawowy to oczywiście walki kogutów,co prowadza się do umiłowania hazardu.
Kolejna dyscyplina to karaoke,zwana tutaj także videoke.Bez problemu znajdziesz miejsce gdzie możesz pośpiewać,bez problemu znajdziesz miejsce gdzie ktoś w pustym barze o 12.00 w południe sobie śpiewa – bywa ,że to dziadek czy babcia.Ponieważ barów karaoke jak i alkoholu jest pod dostatkiem,nikt nie przejmuje się imprezką rozkręconą w środku dnia.Nam najbardziej dogustu przypadł rum boracay o smaku kokosowym 0,7l – 100peso/8pln ,który ze świeżym sokiem kokosowym do złudzenia przypomina malibu:-).
Trzecia konkurencja to pranie.Pranie wisi wszędzie,na płotach,reklamach,krzakach,znakach drogowych – niczym reklama vizira.Rzadko kto na wioskach ma pralkę,więc piorą w rzekach czy potokach,widujemy przy takich miejscach nawet wypożyczalnie sprzętu.Zestaw w San Juan 100peso/8pln – micha,tara,koszyk na czyste.
Filipińczycy uwielbiają koszykówkę,zresztą jak wszystko co amerykańskie.W każdej,nawet najmniejszej pipidówce obowiązkowo jest boisko do kosza.
Podstawowy transport to jeepneye i tricykle.Jedne i drugie są tanie,zawsze inne i charakterystyczne dla danego regionu.Jeepneye zawsze urocze,przepełnione ,z wymalowanymi ambitnymi hasłami np. „Bóg jest z nami” albo „Prowadz mnie Panie”.Masz szansę pojezdzić na dachu,niewygodnie,ale przewiewniej niż w środku.
Będąc w tym rejonie świata,jeśli usłyszysz o zbliżającym się tajfunie,uciekaj na większy stały ląd,zamieszkaj w dużym,murowanym hotelu.Nie licz na akcję ewakuacyjną,bo to fikcja.Rocznie Filipiny nawiedza ok. 25 tajfunów,na szczęście nie wszystkie są tak tragiczne w skutkach jak Yolanda.
I na koniec:
Filipiny są naprawdę przepiękne,na pewno warto je zobaczyć i poznać ich mieszkańców.Ludzie są naprawdę fantastyczni,a przecież kraj to ludzie...