Jogjakarta to świetne miejsce do pomieszkania i zatrzymania się na trochę.Zakotwiczyliśmy w przyjemnym i klimatycznym Homestay „Dewi” z białą pościelą i łazienką w europejskim stylu.Pierwszego dnia żona złapała ,a właściwie przywiozla z Probolingo jakieś zatrucie,więc czas spędziła w łóżku ,ja natomiast zapoznałem się z okolicą.
Następne dni upłynęły nam na niespiesznym zwiedzaniu miasta i integracją z miejscowymi.Byliśmy m.in. na słynnym ptasim bazarze (niestety z niewielką ilością ptaków),w Wodnym Pałacu,kupe czasu spędziliśmy też na miejscowym targowisku,gdzie Magda wpadła w wir kupowania apaszek – znaczy się doszła do siebie.
Z kulinariów idziemy ze skrajności w skrajność,jednego dnia jemy grilowanego pytona i kobrę (całkiem smaczne),a potem stołujemy się w Mcdonaldzie – niestety zauważamy,że podczas każdej podróży prędzej czy pózniej tam trafiamyPo prostu czasem trzeba zjeść coś „normalnego”.Jako ciekawostka ,zestawy są do wyboru z frytkami,albo z ….. ryżem oczywiście!!
W niedzielę przypadkiem trafiliśmy do katolickiego kościoła,gdzie właśnie odbywał się ślub.Ceremonia dużo bardziej skomplikowana ,ale sama msza taka sama jak u nas.Za to stroje nowożeńców wyjątkowo wymyślne i bogato zdobione.Na koniec zostaliśmy poczęstowani ciastem i napojami,niestety na wesele nas nie zaprosili,chociaż chętnie byśmy się wkręcili:-).
Kolejnego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie słynnej świątyni Borobodur,oddalonej ok. 40km. od Jogji.To chyba najbardziej znany zabytek w Indonezji ale z ceną biletów trochę przegięli – 15$/os – to jak na tutejsze warunki kosmos. No cóż,znawcami tematu nie jesteśmy,więc oblezliśmy wszystko w półtorej godzinki,chociaż są osoby które potrafią tu spędzić cały dzień.
Nasunęło nam się też takie spostrzeżenie,że w Indonezji miejsca pracy tworzone są sztucznie i na siłę.Jogja ma przejrzystą sieć miejskich klimatyzowanych autobusików z dobrze oznaczonymi przystankami,a mimo to na każdym z nich jest sprzedawca biletów oraz osoba ,która wkłada bilet do kasownika i karze czekać:-).W samym autobusie oprócz kierowcy jest człowiek który mówi głośno nazwę przystanku i pomaga otwierać automatyczne drzwi:-).Hiciorem jest dwóch znużonych sprzedawców biletów do toalety,siedzą ramię w ramię i jeden ma bilety do męskiej,drugi do damskiej.Doszliśmy do wniosku,że to na wypadek gdyby jeden z nich musiał wyjść za potrzebą:-)) .To niby nie kraj komunistyczny,ale tak to wygląda.
Zakupiliśmy też bilety na 15.11 na pociąg do Jakarty.To wyjątkowo czasochłonna i skomplikowana operacja.Otóż ,na samej stacji przemiła pani płynnym angielskim pomogła wybrać nam odpowiedni pociąg,sprawdziła dostępność miejsc,ale po zakup biletów wysłała nas w zupełnie inne miejsce.Tam okazało się ,iż najpierw musimy wypełnić szczegółowy formularz,po czym pobrać numerek od ochroniarza i czekać aż zostaniemy wywołani do odpowiedniego okienka.Suma sumarum okazało się że czekaliśmy 3 godziny (jak zresztą cała masa tubylców).Tutaj tak podobno zawsze.Dodam jeszcze że kupowaliśmy bilety na najdroższą i najlepszą klasę pociągu – executive.Oczywiście w tym czasie byliśmy na obiedzie,pochodziliśmy po mieście i pobiadoliliśmy z tubylcami na cały system kolejowy.Jaka za to była radość kiedy staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami biletów!Mamy nadzieją że same pociągi będą lepiej funkcjonowały niż rezerwacje:-).
Informacje praktyczne:
Homestay Dewi – 120.000Rp/pokój
Miejski autobusik do dworca Jombor – 3000Rp/os
Bemo Jombor – Borobodur – 10.000Rp/os
Pociąg Jogja – Jakarta – 255.000/os (z aircon – cena zależna od dnia tygodnia)
Grilowana kobra i pyton – 45.000Rp (spora porcja)
Chicken Burger w Mcdonalds – 9000Rp
Bakso – zupa z wkładką u ulicznego sprzedawcy – 6000Rp/miska
Ser żółty – 250.000Rp/kg !!!!
Pralnia – 5000Rp/kg (ale z prasowaniem)
Kafejka internetowa – 5000Rp/godzina (wyjątkowo tanio)
Piwo Bintang w naszym hostelu – 20.000Rp/butelka 0,66l (najtaniej i Indonezji jak do tej pory)