Kiedy szukaliśmy informacji o Manili wszyscy pisali,że to okropne miasto.Tak,przyznaję,Manila jest okropna,ale po kolei.Liniami Philippines Airlines przylecieliśmy z Bangkoku do Manili.Samolot bardzo ok.,żarcie mega paskudne,a na deser niespodzianka – lody.
Już na samym lotnisku widać było że na turystów przygotowani nie są,bo w informacji turystycznej nie mieli nawet planu miasta.Z uczciwym taksówkarzem (od razu powiedział,że jedzie na liczniku i koniec,dzięki czemu zapłaciliśmy za kurs mniej niż się spodziewaliśmy,chociaż jego poprzednik chciał za kurs 3 razy więcej) dojechaliśmy do dzielnicy Malate.
Malate – to tutaj są nocne puby,dyskoteki,hotele na godziny,kluby masażu z tzw. happy endem i szemrane kantory (które śmierdzą wałkami na kilometr).To tutaj z reguły zatrzymują się turyści.W Malate można znalezć hotel za przyzwoite pieniądze.
Panuje opinia że Manila jest niebezpieczna i choć nam się nic nie przytrafiło,to chyba faktycznie tak jest.W oczy rzucają się okratowane witryny sklepów,banków i ochroniarze uzbrojeni w długą broń.Przed wejściem do centrum handlowego ochrona sprawdza zawartość każdej torby,są też bramki do wykrywania metalu.Przed bankami po 3 ochroniarzy,2 na zewnątrz,jeden w środku,drzwi zamknięte na klucz.Ochroniarze z shotgunami robią wrażenie.Przed wejściem do banku stajesz przed kamerą ,a security pyta po co tam idziesz:-).Wymiana pieniędzy w banku to kolejne doświadczenie (jeszcze lepiej niż w Indonezji) – wypełniasz formularz w którym są m.in. pytania o nazwisko rodowe matki i zawód,musisz okazać 2 dokumenty tożsamości,a wszystkie numery seryjne banknotów zostają skrupulatnie spisane.
Taka atmosfera niepewności udzieliła się i nam ,więc po zmroku mąż kupił piwko i siedzieliśmy na tarasie naszego hotelu,obserwując nocna życie z bezpiecznej odległości:-)).
Następnego dnia ruszyliśmy w miasto,celem był chiński cmentarz,choć właściwie bardziej pasuje nazwa miasto-cmentarz.Na ogromnej ogrodzonej powierzchni,oczywiście ze strażnikiem w bramie,stoją grobowce,wielkości domów,okazałych willi,w pełni uzbrojone w wodę i prąd.Życie toczy się tu w pełni,zaskakuje swoim rozmachem.Manila jest mega przeludniona,więc i tu mieszkają ludzie,tu robią pranie,tu gotują i odpoczywają (ciszej niż w mieście mają ,to fakt,to takie strzeżone osiedle:-)).
Potem zobaczyliśmy jeszcze kilka pseudo perełek miasta.Pseudo – bo totalnie to wszystko rozpierdzielone,a za sprawą ogromnej ilości biednych ludzi żyjących na ulicy – do tego jeszcze ciągle śmierdzi moczem.Rzucają się w oczy biedne,umorusane dzieciaki,leżące na kartonach,często nagie,wyciągające ręce po datki.Biedę i bezdomnych zdarza nam się widzieć często na świecie,ale Manila jak na razie przytłacza jej ogromem.Masakra jakaś.
Charakterystycznym elementem Manili są jeepneye.To kolorowe stuningowane ciężarówki pełniące rolę transportu miejskiego na zasadzie wsiadaj- wysiadaj.Po 2 wojnie światowej były to przerobione jeepy willisy,a teraz to już inwencja własna.Powoli ogarneliśmy i temat jazdy takimi pojazdami,niestety miasto to jeden wielki korek,więc więcej się stoi niż jedzie.
Urocze są też nazwy ulic ,dzielnic ,np. Santa Cruz,San Jose,La Paz,Intramuros,Quiopo.Jest tego mnóstwo.To wpływ Hiszpanów,którzy gościli tu dłuższy czas.
Ponieważ to pierwszy nasz kontakt z Filipinami,do tego nie zafajny,uciekamy na północ Luzonu,do miasteczka Banaue,położonego w górach.
Info praktyczne:
Waluta Filipin to peso – 100peso to ok. 8pln
V Hotel – ze śniadaniem i klimą,ale malutki – 960piso/78pln
Jazda jeppneyem po mieście 11-15piso/ 0,80-1,20pln
Taxi lotnisko – Malate – 160piso /13pln